Gracz niegrający, czyli o istocie bycia graczem
Zastanawialiście się kiedyś, co sprawia, że możecie uznać się za „gracza”? Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że tak sformułowane pytanie zakrawa o absurd – przecież to logiczne, że jestem graczem, bo… gram w gry wideo. Ale czy to na pewno decydujący czynnik? Czy są wśród nas osoby, które mogą pasjonować się grami, a niekoniecznie bezpośrednio się z nimi stykać?
Cofnijmy się na początek bieżącego milenium. W sporej liczbie polskich mieszkań swoje miejsce zagrzewają już konsole albo dość porządnie wyposażone komputery osobiste, a gry wideo powoli zaczynają na dobre rozpowszechniać się w naszym kraju. Niezależnie od tego, czy wówczas dopiero zaczynaliście swoją przygodę z interaktywną rozrywką, czy też mieliście za sobą bagaż doświadczeń, to Wasze obcowanie z grami polegało najpewniej na… graniu. Tak po prostu, na graniu.
Nie wiem jak Wy, ale ja potrafiłem poświęcać temu zajęciu nawet kilka godzin dziennie. Zaczęło się to zmieniać zaledwie kilka lat później. Wraz z kolejnymi miesiącami grałem w ogólnym ujęciu mniej i mniej. Wcale nie dlatego, że ktoś ograniczył mój dostęp do gier czy sprzętu do grania, wcale nie dlatego, że zacząłem się starzeć, wreszcie wcale nie dlatego, że gry zaczęły mnie męczyć (jako dzieciak naprawdę trudno czuć się starym albo czymś zmęczonym). Za winowajcę uznaję Internet.
Podłączenie się do Sieci w bodaj 2004 roku zasadniczo nie naruszyło mojego entuzjazmu do grania, ale, uściślając postawione oskarżenie, zrobiły to witryny (nie, nie okienne i nie pornograficzne) – konkretnie portale dotyczące (niespodzianka!) gier wideo. O ile dobrze pamiętam, to nie licząc IGN-u, GameSpotu czy lokalnego molocha w postaci Gry-Online.pl, jeszcze w 2004 roku ten sektor internetu dopiero co raczkował i trudno było mu tak naprawdę, na długo i mocno przyciągnąć uwagę potencjalnego odbiorcy, gracza właśnie. Większe i mniejsze portale czy blogi growe zaczęły jednak wyrastać jak grzyby po deszczu sprawiając, że dziś z mojej perspektywy zarówno w skali polskiej, jak i światowej mamy do czynienia z ich nadmiarem.
Ja nie o kondycji portali growych jednak, a o ich wpływie na gracza takiego jak ja. Wpływie niebagatelnym, bo nie będzie chyba przesadą, jeśli napiszę, że momentami czułem się od portali poświęconych grom uzależniony. Jest to tym bardziej znaczące, że uzależnionia od samych gier nigdy u siebie nie stwierdziłem. Pewnie wchodzą tu w grę mechanizmy działania i wpływ Internetu jako takiego, niezależnie od treści konsumowanych przez internautę, tak czy siak w pewnym momencie doszło do irracjonalnej wręcz sytuacji, gdy na odwiedzaniu portali o grach spędzałem więcej czasu niż na graniu.
Intrygujący artykuł na RockPaperShotgun, śmieszny link na Kotaku, elektryzująca wiadomość na N4G, fajne wideo na GameTrailers – czas leci, a największym problemem nie jest fakt, że w ten sposób nie mogę przeznaczyć go na samo granie, ale raczej to, że przestaję czuć ku temu potrzebę. Spędzanie nawet kilkunastu minut dziennie rejestrując informacje i śledząc materiały na temat setek gier, czasem rozmyślając o nich i dyskutując, niemal żyjąc tym wszystkim, co znajduję na growych serwisach paradoksalnie czyni mnie martwym.
Odnoszę wrażenie, że atrakcje, jakie serwują nam miejsca w sieci poświęcone grom co najmniej kilkakrotnie przerastają to, czym mogą posiłkować się kinomani czy, tym bardziej, miłośnicy literatury albo komiksów, do których to działów popkultury często porównuje się gry wideo. Nie tak dawno temu jedyno źródło wiedzy o wydarzeniach w branży (nie liczę pojedynczych, zazwyczaj mało profesjonalnych programów telewizyjnych czy nawet legendarnego Hypera) stanowiły czasopisma, na których lekturę wystarczało kilka godzin w miesiącu.
Obecnie codziennie zalewani jesteśmy tonami informacji, recenzji, zapowiedzi, felietonów, niezliczonymi materiałami promującymi konkretne gry, autorskimi wideo produkowanymi przez portale growe, a w ciągu tygodnia pojawia się chociaż kilka wartych uwagi, niekrótkich podcastów poświęconych bliskiej nam tematyce. Z jednej strony to świetnie, że jako pasjonaci tego medium, mamy tak wiele kanałów, by wsiąknąć w sam środek tej branży i czuć się w pełni doinformowani, z drugiej strony, tak jak w moim przypadku, zainteresowanie wydarzeniami w growym świecie potrafi przyćmić jego esencję, czyli osobiste doświadczanie gier. Bo, kontynuując odwołanie do innych form popkultury, mimo że uważam się także za kinomana, to na taki kłopot w przypadku filmów jak ten, o którym piszę w odniesieniu do gier, nigdy się nie natknąłem.
Przyznajcie się, jak często mając pod ręką choćby kilkanaście minut woleliście zajrzeć na ulubiony portal o grach zamiast w coś zagrać? Dla mnie często pierwsza opcja wydaje się znacznie bardziej kusząca, mimo że zazwyczaj mam na półce obok co najmniej kilka interesujących gier, z którymi mógłbym się pewnie świetnie bawić.
Co gorsza: momentami, gdy śledzę drogę danego tytułu od chwili zapowiedzi aż do premiery, niezwykle on do mnie przemawia i jestem przekonany, że akurat w tę grę muszę zagrać, muszę przetestować ją osobiście. Najczęściej kończy się na tym, że pasuję i po tak rzekomo pociągającą pozycję zaopatruję się zdecydowanie później albo nigdy nie stykam się z nią osobiście. A gdy mam trochę więcej wolnego czasu i wspomniane gry, które tęsknym wzrokiem spoglądają na mnie z półki domagając się uwagi, to okazuje się, że przejrzenie ulubionego portalu zaspokaja mój apetyt i nie czuję już potrzeby, by sięgnąć po jakikolwiek tytuł. I błędne koło się zamyka.
Brzmi znajomo? Potraficie utożsamić się z moimi wyznaniami, a może nie borykacie się z takimi problemami i wydają Wam się one cokolwiek dziwne? Po części piszę ten tekst, by dowiedzieć się jak powszechna i na ile poważna bywa w środowisku graczy taka sytuacja. Osobiście praktycznie nie grając aktualnie w gry, jestem z tą branżą na bieżąco, nie brakuje mi na jej temat wiedzy, mógłbym dyskutować o tym medium długimi godzinami, a znajomym polecać najnowsze pozycje. Ale czuję się z tym źlę.
Czuję, że oszukuję samego siebie, że w głębi serca straciłem zainteresowanie grami, że śledzenie wszystkiego wokół wypaliło mnie jako gracza i zepchnęło na dalszy plan to, co powinno stanowić istotę mojego hobby, czyli najzwyczajniejsze granie, obcowanie z dziełami tej formy popkultury. Boli to tym bardziej, gdy na przykład przypominam sobie, jak fantastycznie spędziłem czas przy The Last of Us, kupując tę grę w dniu premiery, wcześniej skrzętnie omijając informacje na jej temat, ażeby nie zostać przez nie przygniecionym i zadowolić się grą zanim jeszcze ujrzała światło dzienne albo wyrabiając sobie na jej temat opinię (dobrą czy złą, nieważne) przed bezpośrednim z nią kontaktem.
Dlatego chcę to zmienić i nabrać świeżości, grać więcej, zamiast o grach czytać, słuchać czy je oglądać. Chcę znów być prawdziwym graczem. Dołączycie do mnie?