Mikropłatności – o co ten szum?
Temat mikropłatności wraca jak bumerang czy to przy okazji premiery gry od EA, czy jako echo wypowiedzi znanej osoby z branży. Tym razem wypadło na to drugie – Cliff Bleszinski powiedział parę słów na drażliwy temat i dyskusja rozgorzała na nowo. Pytanie tylko po co?
Ambasadorem niecnych działań mających na celu wyciągnięcie jak największej ilości pieniędzy z portfeli graczy jest Electronic Arts. Z jednej strony firma zasłużyła sobie na ostrą krytykę (to, co zrobili z BioWare woła o pomstę do nieba), z drugiej zaś obrywają za trendy ogólnobranżowe, od których odwrotu już niestety nie ma.
Mikropłatności przywędrowały z gier mobilnych oraz free to play. Tego typu produkcje są adresowane przede wszystkim do casuali i to właśnie oni korzystają z płatnych ułatwień. Wiele firm, w tym EA, słusznie zauważyło, że w duże produkcje także grają niedzielni gracze.
I tu pojawia się pierwszy problem. Ludzie nie dostrzegają tego, do kogo adresowane są mikropłatności. Za dostęp do broni, samochodów i inne ułatwienia w grze nie płacą core’owi gracze, tylko właśnie casuale. Ludzie, którzy grają po 2-3 godziny tygodniowo i nie mają czasu, ani chęci odblokowywać wszystkich broni i zadań w Battlefieldzie 3. Tylko czy osoba, która wykupiła dostęp do wszystkich unlocków ma jakiekolwiek szanse w starciu z graczem, który poświęcił na odblokowanie wszystkiego 50 godzin?
Kiedyś, szczególnie w grach pecetowych, panowała moda na korzystanie z cheatów. Najbardziej popularne zawsze były kody na pieniądze, surowce i inne przydatne zasoby np. w grach strategicznych. Problem w tym, że rozgrywka szybko traciła przez to sens. Esencją gier jest droga, a nie cel, który z czasem osiągamy. Skracając sobie drogę, zabieramy przy tym istotną cząstkę grywalności. Robią to także mikrotransakcje, dlatego prawdziwy gracz nie zdecyduje się na tego typu rozwiązanie.
Pamiętacie lukę znalezioną przez graczy w Dead Space 3, która umożliwia zdobywanie pieniędzy i w ten sposób ominięcie systemu mikropłatności? EA zdecydowało się nie łatać tego błędu… Wiecie dlaczego? Bo hardkorowi gracze, którzy wchodzą na fora, wynajdują błędy gry i tworzą społeczność danego tytułu i tak nie korzystają z mikrotransakcji. Zaś ci, którzy z nich korzystają i tak zapłacą, bo ich wiedza na temat gry ogranicza się do zwiastuna puszczonego w telewizji, ewentualnie pokazu rozgrywki w markecie z elektroniką.
Kolejną naiwnością jest niepisany podział na firmy, które „dbają o graczy” i na te, które „wyciągają kasę”. Słusznie zauważył to właśnie Cliffy – każde przedsiębiorstwo tej branży, czy jakiekolwiek inne jest nastawione na zysk. W pewnym momencie zawsze dochodzimy do etapu, w którym cyferki w Excelu muszą się zgadzać. To, jak firma jest odbierana przez graczy zależy od wizerunku, którego kreowaniem jest marketing.
EA ma gorszy wizerunek, ponieważ nie potrafi o niego zadbać, tak jak np. Valve. A czym jest Steam, jeśli nie jedną wielką maszynką nastawioną na zarabianie pieniędzy? Zbyt często zapominamy, jak wielkim biznesem jest tworzenie gier. W dodatku cholernie ryzykownym biznesem, w którym sukces przedsięwzięcia można ocenić dopiero po kilkudziesięciu miesiącach ciężkiej pracy.
Oceniając gry nie powinniśmy patrzeć na nie przez pryzmat mikropłatności. To, czy gra cierpi na możliwości płacenia za ułatwienia w grze, zależy od rozgrywki. Jeśli dana produkcja jest zaprojektowana w taki sposób, że płacąc pełną cenę otrzymujemy kompletny produkt, który możemy bez żadnych ograniczeń skończyć i wymaksować, to kompletnie mnie nie obchodzi, czy dana gra zawiera mikrotransakcje.
Nie zrozumcie mnie źle, jako pierwszy będę protestował, gdy pojawi się gra za 200 zł, w której w celu jej ukończenia trzeba będzie dodatkowo zapłacić. Tylko czy rzeczywiście musimy rysować aż tak pesymistyczne scenariusze na kolejną generację konsol? W dobie mediów społecznościowych i szybkości transferu informacji, z pewnością gra z takim rozwiązaniem sprzedałaby się gorzej, a wizerunek danej firmy ucierpiałby niesamowicie. Myślicie, że wydawcy nie zdają sobie z tego sprawy? Jakoś wątpię, że będące cały czas pod kreską EA zaryzykowałoby tak wiele dla wątpliwego zysku.
„Wbudowujemy w nasze gry możliwość płacenia za awansowanie na wyższe poziomy, za nową broń, samochód czy postać, cokolwiek – mówił menedżer odpowiedzialny w EA za finanse”. Nie brzmi to zachęcająco, prawda? Ale trzeba pamiętać, że mikrotransakcje to nie DLC (które moim zdaniem robi więcej szkód, ale to temat na inny artykuł) i nigdzie nie ma tutaj mowy o tym, że tą nową broń, samochód czy postać nie zdobędziemy także za walutę z gry. Oczywiście ryzyko zawsze pozostanie, ale to czy dostaniemy kompletny produkt zależy od sposobu zaprojektowania gry, a nie samego faktu, że istnieją tam mikropłatności.
Dlatego cała dyskusja wydaje mi się na ten moment niepotrzebna. Trend został już jasno wyrysowany i kolejna generacja będzie jego pociągnięciem. Krótko mówiąc – nie mamy na to wpływu. Moim zdaniem mikrotransakcje pozostaną opcjonalne, podobnie jak DLC. Pamiętacie aferę z płatnym zakończeniem Prince of Persia? O drugim, podobnym do tego incydencie od tamtego czasu nie słyszałem… Praktycznie każda nowa gra ma teraz dodatki do ściągnięcia, nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu kilku wyjątkowych perełek w tej generacji, dlatego o kolejną też się martwić nie będę.